Instytut. Stephen King

TYTUŁ: Instytut
AUTOR: Stephen King
TŁUMACZENIE: Rafał Lisowski
WYDAWNICTWO: Albatros
GATUNEK: Thriller
EGZEMPLARZ RECENZENCKI dzięki uprzejmości Wydawnictwa Albatros

Zdjęcie autorskie Anna Sukiennik

"[...] trzeba zostać uwięzionym, żeby w pełni zrozumieć, czym jest wolność".

W tajnym ośrodku badawczym na terenie stanu Maine w Stanach Zjednoczonych przeprowadzane są eksperymenty na dzieciach. Dzieciach uprowadzonych i bez zgody osadzonych w Instytucie. Testy i badania, w których uczestniczą mają na celu wzmocnienie zdolności telekinetycznych i telepatycznych. Dramat rozgrywający się w "salach eksperymentalnych" doprowadza dzieci do załamania psychicznego, a wtedy o krok od przeniesienia do Tylnej Połowy Instytutu miejsca, z którego jeszcze nikt nie wyszedł żywy. Wszystko zmienia się, kiedy szeregi rekrutów zasila wybitnie inteligentny Luke Ellis.

"Instytut" teoretycznie ma wszystkie te elementy, z których King wysysa esencję i tworzy przerażającą, emocjonalnie nabuzowaną mieszankę. Niebezpieczne, tajne eksperymenty; tajemniczy ośrodek; zagubione dzieci; zdolności paranormalne; bezwzględnych i przesiąkniętych złem dorosłych. To wszystko scalone atmosferą grozy i niepewności oraz okraszone gawędziarskimi wtrętami, które, jak do tej pory, idealnie sprawdzały się jako spoiwo spowalniające ale i budujące napięcie do akcji właściwej. "Kingowe wodolejstwo" (które uwielbiam) nie do końca spełniło swoją rolę nie studziło emocji, nie zwalniało tempa akcji z prostej przyczyny. Bo ich po prostu nie było. Zabrakło także, a może przede wszystkim kluczowego elementu rozbudowanej warstwy psychologicznej. Wszystkie postaci są płaskie, jednowymiarowe, irytująco wręcz papierowe. "Instytutowi" brakuje głębi i emocjonalnego trzęsienia ziemi, które jest niemal w każdej powieści Kinga. Klaustrofobiczne miejsce akcji, powietrze drgające od buczenia, świat mieniący się przebłyskami, kropkami i omami sensualnymi czytałam o tym, ale tego nie dało się wyczuć... 

Po raz pierwszy rozumiem tych, którzy skandują "to już nie jest ten sam, stary, dobry King!". Bo... to nie jest ten sam, stary, dobry King, którego czułam nawet w "Outsiderze". Ba! Nawet w "Uniesieniu" czy króciutkim opowiadaniu "Laurie"...

"Wielkie wydarzenia poruszają się na małych zawiasach".

Sam pomysł na powieść był doskonały a King dysponował wszystkimi elementami fabularnej układanki. Co z tego, skoro po dopasowaniu puzzli dostajemy mdły, nieciekawy widok? 
"Instytut" to dobra powieść. Powieść poprawna. Ale King przyzwyczaił czytelników do tego, że daje z siebie sto procent, jest literackim "prymusem w klasie", od którego wymaga się ciut więcej niż od pozostałych, przeciętnych uczniów...

Zdjęcie autorskie Anna Sukiennik 


Komentarze

  1. Do lektury "Instytutu" zniechęciły mnie porównania do książek takich jak "To" (męczarnia) i "Podpalaczka" (w mojej ocenie - mocno przeciętna). Poza tym, z powieściami Kinga mam taki problem, że nawet, jeśli sama książka mi się podoba, to zakończenie często bywa rozczarowaniem, zupełnie jakby autor nie potrafił domknąć wymyślonej przez siebie fabuły. Na przykład "Ręka mistrza" - całość super, zakończenie natomiast zupełnie niesatysfakcjonujące (nie pamiętam już jakie, bo czytałam jako nastolatka).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty