Wieloryb i koniec świata. John Ironmonger
TYTUŁ: Wieloryb i koniec świata
AUTOR: John Ironmonger
WYDAWNICTWO: Relacja
TŁUMACZENIE: Jowita Maksymowicz-Hamann
GATUNEK: Literatura piękna
Materiał reklamowy przy współpracy z Wydawnictwem Relacja
Zdjęcie autorskie Anna Sukiennik |
"- Świat to wieloryb na plaży?
- Tak. Naprawdę tak sadzę.
- Ale wieloryb nie umarł...
- Tylko dlatego, że byliśmy tam, żeby go uratować".
Mieszkańcy malutkiej kornwalijskiej miejscowości znajdują na plaży nagusieńkiego, ledwo żyjącego mężczyznę. Dzięki szybkiej pomocy i współpracy grupy osób Joe Haak, bo tak nazywa się mężczyzna, szybko wraca do zdrowia. Joe jest przekonany, że jego niefortunna kąpiel w morzu zakończyłaby się tragicznie gdyby nie interwencja nie tylko empatycznych ludzi ale przede wszystkim pomoc... wieloryba. Może właśnie ze względu na dość oryginalne poglądy mieszkańcy nie traktują prognoz Haak'a zbyt poważnie? Jaki krach na giełdzie? Jaka pandemia? Jakie zapasy? Co ma piernik do wiatraka? Nie zdają sobie jednak sprawy z tego, że Joe Haak to londyński analityk, specjalista od przewidywania przyszłości skorelowanej z gospodarczo-finansowymi uwarunkowaniami. I że do ich malutkiej, liczącej około 300 mieszkańców wioski, zbliża się prawdziwa apokalipsa...
Rzadko, bo rzadko, ale zdarza się, że to nie ja odnajduję w zalewie nowości wydawniczych daną powieść, ale to ta powieść odnajduje mnie. "Wieloryb i koniec świata" właśnie to zrobił. Porwał mój czas, moją uwagę i emocje ofiarując w zamian ukojenie, spokój i odnalezienie odpowiedzi na kilka życiowych pytań.
Ta powieść ukołysze zszargane nerwy, przywróci równowagę i być może pozwoli zrobić pierwszy krok w stronę wprowadzenia zmian w naszym życiu. W postrzeganie rzeczywistości.
Ta nieco nostalgiczna wioska St Piran to synonim naszego wewnętrznego constans.
"Być może St Piran stało się przystanią dla życiowych uciekinierów. Uciekamy od stresujących sytuacji i tu właśnie kończymy".
"Jeśli istniał przepis na rozpuszczenie lęku czającego się w kościach, to ta wioska najwyraźniej go znała".
"Joe wydawało się, że koszmary przynależne do innego miejsca i innego czasu rozwiewają się tu strzępy tak są jak nadmorska mgła".
A my, tak jak i główny bohater, w dość spektakularny, niekonwencjonalny i mocno zagrażający życiu sposób trafiamy na plażę odarci z ubrań, nadziei i radości. I właśnie w tej lekko zapyziałej wiosce, w której czas płynie jakby dwa razy wolniej, zaczynamy dostrzegać, że nasze całe dotychczasowe życie, ten pęd, ta gonitwa, przysłaniają najistotniejsze - radość życia.
W nieco senny (być może dla niektórych nudnawy) sposób autor konfrontuje matematyczny, wypełniony statystykami, numerkami i wzajemnymi zależnościami umysł Joe'go z surowym, pierwotnym, czysto organicznym pięknem życia.
"Egoizm to po prostu inne określenie instynktu przetrwania, a to jedna z
naszych najbardziej pozytywnych cech. Kiedy nadejdzie krach możesz być
pewny, że egoizm wysunie się na pierwszy plan".
Ale, ale! Żeby nie było ta słodko-pierdząco autor stawia Joe Haaka oraz wszystkich mieszkańców St Piran (a nawet, hmmm wszystkich na ziemi) w wir turbulencji gospodarczo-epidemicznych. Krach na giełdzie plus epidemia grypy. Jakby znane, prawda? Sęk w tym, że "Wieloryb i koniec świata" został wydany w 2015 raku, a początek pandemii covidu to koniec 2019 roku. Czy John Ironmonger był wizjonerem, czy po prostu doskonałym analitykiem? Powieść w zaskakująco wiarygodny sposób opisuje bowiem to, co przeżywaliśmy przez cały czas trwania pandemii.
"Co jest najpotężniejszą siła w gospodarce? To korzyść własna. To ona jest źródłem energii dla kapitalizmu".
"Tu nie chodzi tylko o grypę. Sama w sobie nie wystarczy, żeby zepchnąć nas w przepaść".
"Wieloryb i koniec świata" to dokonała literatura, pełna symboliki, humoru, ciepła i goryczy. Powieść, której ekranizację z ogromna radością zobaczyłabym na dużym ekranie. Bez ckliwych opisów, bez nadmiernego dramatyzmu. To tylko (albo aż) historia o życiu i szukaniu radości.
Komentarze
Prześlij komentarz