Czerwony Mars. Kim Stanley Robinson

TYTUŁ: Czerwony Mars

AUTOR: Kim Stanley Robinson
TŁUMACZENIE: Ewa Wojtczak 
WYDAWNICTWO: Vesper
GATUNEK: Science fiction
Materiał reklamowy przy współpracy 
z Wydawnictwem Vesper

Zdjęcie autorskie Anna Sukiennik 


 
Nie dam rady dokończyć lektury. I bynajmniej powodem nie jest tutaj mierny styl z grafomańskimi naleciałościami czy  nuda w fabule. Robinson zdecydowanie umie pisać, wie o czym pisze i konsekwentnie realizuje postawione sobie cele.  Ukazuje bowiem małą społeczność, która zasiedla dziewiczy teren i zawiłości tworzenia się społeczności z uwzględnieniem trudów egzystencji w surowym, niesprzyjającym środowisku. Przeczytawszy 300 z ponad 900 stron mogę z ręką na sercu stwierdzić, że nie jest to lektura dla mnie, ale, być może, będzie idealna dla Was?
 
Po latach przygotowań poprzedzonych testami na najbardziej wymagającym zakątku ziemskim - Antarktydzie - stuosobowa grupa wyrusza na statku "Ares", aby osiedlić Marsa i jeden z jego księżyców - Fobos. 35 osób to Amerykanie, 35 osób to Rosjanie a pozostała piętnastka to przedstawiciele "państw sprzymierzonych". Już w trakcie lotu na marsjańską orbitę dochodzi do nieuniknionych starć, które nabierają mocy już po wylądowaniu na Marsie. Zasadnicza kwestia, która napędza spór, prócz oczywistych sympatii i antypatii między uczestnikami wyprawy, to podjęcie decyzji o przyszłości na Marsie. Czy działania na obszarze czerwonej planety mają się ograniczyć do minimum, aby nie zaburzać tamtejszej struktury i w jak najmniejszym stopniu ingerować w naturę, czy skupić się na maksymalnej eksploatacji i przygotowaniu wygodnego siedliska dla kolejnych pokoleń? 
Zamknięta, wręcz hermetycznie, społeczność, odmienne wizje i koncepcje dotyczące działań technologicznych i inżynieryjnych, nacisk ze strony ziemskich korporacji, konflikty zrodzone z zazdrości i niezrozumienia. Eskalacja problemów może doprowadzić do tragedii.

Czy doprowadziła - nie wiem ;) bo zatrzymałam się na prawie 300 stronie. Moja początkowa fascynacja tematem dość szybko zmieniła się w znużenie wywołane natłokiem technologicznych szczegółów. Nie ukrywam, że nigdy nie fascynował mnie świat mechaniki i automatyki, dlatego przytłoczona niuansami z budowy statku/generatorów i innych tego typu elementów brnęłam dalej, ponieważ skupiłam się na tym, co lubię najbardziej - psychologią i interpersonalnymi zawiłościami. Dopóki i to nie zaczęło szwankować. Miłosny trójkąt między Mają, Frankiem i Johnym sprawiał wrażenie dziecięcych przepychanek z zabraną z piaskownicy łopatką a nie poważnego dylematu moralnego i emocjonalnego między trojgiem, inteligentnych i wrażliwych osób.
I właśnie dlatego postanowiłam nie kończyć "Czerwonego Marsa". Skoro to, co było najistotniejsze w tej historii zaczęło mnie irytować, nie widziałam sensu aby brnąć jeszcze przez 600 stron, li tylko, żeby skończyć. Trochę szkoda, bo potencjał ogromny. 
Gdzieś w tych miłosnych bzdurkach zaginął problem samotności, depresji, problemów behawioralnych z dostosowaniem się do społeczności oraz wielu innych równie istotnych pytań, jak chociażby czy działania ludzkie mogą doprowadzić Marsa do zagłady (i uczynić powtórkę z rozrywki... patrz: Ziemia)? Co skłoniło tę setkę ludzi do wyprawy na Marsa i pozostawienia ziemskiego życia za sobą - jakie problemy, pobudki i cele? Dlaczego jest tak wielki rozdźwięk miedzy ilością Amerykanów i Rosjan a przedstawicielami innych państw? Komu tak naprawdę najbardziej zależy na skolonizowaniu nowej planety? Możliwe, że w dalszej części "Czerwonego Marsa" uzyskałabym odpowiedź, czy te pytania w ogóle zostały postawione?
 
Powieść napisana z rozmachem, dopracowana (aż za bardzo;)) w najmniejszym szczególe. Prawdziwa frajda dla miłośników science fiction, którzy lubią ciekawostki technologiczne, biochemiczne - bo i w laboratoriach na terenie Marsa dzieje się całkiem sporo ;) oraz odkrywanie nieznanych miejsc. 
Zdecydowanie warto dać szansę tej powieści - i mimo iż ja nie odnalazłam się w czerwonym, zimnym świecie Marsa, to może odnajdziesz się Ty?



Komentarze

Popularne posty