Na południe od Brazos. Larry McMurtry
Co może być fascynującego w książce, w której grupa mężczyzn przez 840 stron pędzi bydło z jednego krańca Ameryki na drugi kraniec Ameryki? Odpowiedź: ABSOLUTNIE WSZYSTKO! Charakterystyka przyrody, emocji, dialogi, kreacja postaci, fabuła, wątki poboczne, humor i język jakim to wszytko zostało napisane. "Na południe od Brazos" ma tylko jedną wadę: się skończyło.
TYTUŁ: Na południe od Brazos
AUTOR: Larry McMurtry
TŁUMACZENIE: Michał Kłobukowski
WYDAWNICTWO: Vesper
GATUNEK: Western
EGZEMPLARZ RECENZENCKI dzięki uprzejmości Wydawnictwa Vesper
Współczuję wszystkim tym, którzy książki nie przeczytają. Zazdroszczę tym, którzy mają zamiar czytać. Tym bardziej, że powieść ukazała się nakładem Wydawnictwa Vesper, które niejednokrotnie udowodniło czym jest sztuka wydania dobrej literatury. Prócz absolutnie doskonałej oprawy graficznej, twardej okładki, nawet idealnie dopasowanej zakładki (!) na końcu dostajemy posłowie Michała Stanka oraz zdjęcia z serialu (rewelacyjnego!). Całość prezentuje się po prostu doskonale.
GATUNEK: Western
EGZEMPLARZ RECENZENCKI dzięki uprzejmości Wydawnictwa Vesper
![]() |
Zdjęcie autorskie Anna Sukiennik |
Współczuję wszystkim tym, którzy książki nie przeczytają. Zazdroszczę tym, którzy mają zamiar czytać. Tym bardziej, że powieść ukazała się nakładem Wydawnictwa Vesper, które niejednokrotnie udowodniło czym jest sztuka wydania dobrej literatury. Prócz absolutnie doskonałej oprawy graficznej, twardej okładki, nawet idealnie dopasowanej zakładki (!) na końcu dostajemy posłowie Michała Stanka oraz zdjęcia z serialu (rewelacyjnego!). Całość prezentuje się po prostu doskonale.
Lonesome
Dove, spieczona słońcem miejscowość, na południe od Brazos, z jedną
"ulicą główną", z saloonbarem, kościołem i garstką sklepów. I z
wypożyczalnią koni właścicielami której są dwaj weterani wojenni: Call i
Augustus. Po niebezpiecznej, burzliwej, wypełnionej walką przeszłości postanawiają wieść spokojny i ustabilizowany żywot w teksańskiej,
malutkiej miejscowości. Augustus – koneser
kobiecego piękna (i szturchania;)), dobrych trunków, gry w karty i
niefrasobliwego, spokojnego trybu życia oraz Call –
pracoholik, wiecznie zatroskany, milczący i mocno zapracowany.
Bardziej różnić się nie mogą. Ale jest coś, co ich łączy (oczywiście
prócz przyjaźni). Coś, co przekreśli sielankowe, monotonne życie w
Lonesome Dove i zmusi ich do zapędzenia tysiecy sztuk bydła do
dziewiczej, zielonej Montany. Uwielbiają wyzwania, szczególnie te, do
których jak ulał pasuje: "Ale, że ja nie dam rady? Ja? Ja nie da rady?".
McMurtry
daje nam coś niebywałego: podróż do przeszłości i możliwość
uczestniczenia w spędzie bydła. Wyruszamy wraz z Gusem i Callem w daleką
podróż nasyconą smrodem, kurzem, pragnieniem i ciągłym strachem przed
oskalpowaniem przez agresywnych i piekielnie bystrych Indian.
Przeprawiamy się przez kilkanaście rzek pełnych morskich węży,
przeżywamy burzę z piorunami, burzę piaskową i "burzę owadzią". Ale to
nie ta podróż wprawia nas w stan permanentnego zachwytu, to bohaterowie,
ich perypetie, przemyślenia, stan emocjonalny i kodeks moralny.
Charakterystyka postaci jest tak plastyczna i tak wiarygodna, że czujemy
fizyczny wręcz ból, kiedy ktoś umiera... Oj tak, bo historia chłopców
pędzących bydło, chociaż zabawna, pełna jest wielkich wzruszeń. I
mądrości. "Na południe od Brazos" to etos dobrego człowieka, zawierający fundamentalne i uniwersalne zasady jakim winniśmy podporządkować się także i my –
ludzie XXI wieku. Właśnie na tym polega piękno tej powieści:
książka, którą wydano w 1985 roku, która jest westernem, w której żyją
kowboje, banditos, bizony, jest (albo inaczej –
powinna być) absolutnie i przepięknie AKTUALNA. To, co przede wszystkim chwyta za serce to wielki szacunek do kobiet, bezwarunkowa,
piękna przyjaźń oraz niepodważalne zasady, reguły obowiązujące
absolutnie każdego – dopuszczasz się zabójstwa, kradzieży koni – musisz ponieść konsekwencje.
Zabrzmi patetycznie i kiczowato, ale "Na południe od Brazos"
pozostawiło w mym sercu ogromną dziurę i smutek, że tych gości już nie
spotkam, Gus nie będzie opowiadał o szturchaniu i męskich marchewkach ;),
Call nie spojrzy czule na Piekielnicę, nie będziemy drżeć wraz z Lorie
na myśl o Sinym Kaczorze, Deets nie pojedzie na "zwiady" a dwie urocze
świnki nie zapolują na węża. Ten western to skarbnica obrazów, które
wyryły się w moją pamięć: walka rozwścieczonego byka z niedźwiedziem;
Gus, który rusza na ratunek Lorie i ledwo uchodzi z życiem w starciu z
banditos; Call broniący Newta; cały wątek tej niezmiernie irytującej,
popieprzonej, ale twardej Elwiry...
Mogłabym
mnożyć epitety, potęgować zachwyt i dodawać wciąż nowe zdania pełne
hurraoptymistycznych zwrotów i wymyślnych synonimów słowa "wybitna".
Mogłabym napisać, że po zakończeniu książki czułam się zmiażdżona
emocjonalnie, płakałam w głos, czułam bezbrzeżną pustkę –
jakby opuścili mnie przyjaciele. Mogłabym jeszcze napomknąć o
tym, że to jedna z nielicznych książek, które po prostu trzeba
przeczytać, bo to epickie mistrzostwo świata, doskonała powieść bez wad.
Tylko po co? Bo przecież to TYLKO książka o kowbojach...
![]() |
Zdjęcie autorskie Anna Sukiennik |
Komentarze
Prześlij komentarz